Podczas wyprawy na Bałkany nieoczekiwanie padła decyzja, żeby zamiast Morza Czarnego pojechać nad Morze Egejskie. Było bliżej, prognozy pogody też były bardziej korzystne, skierowaliśmy się więc do miejscowości Kawala. Nie jest to miejsce typowo turystyczne, aczkolwiek piękna plaża i czterogwiazdkowy kemping nas w pełni zadowoliły.
POZNAWANIE GRECKICH SMAKÓW
Każdy poznaje nowe miejsca na swój własny sposób. Jedni latają po muzeach i galeriach, inni zwiedzają wąskie uliczki i nocne kluby, ja natomiast lubię poznawać lokalne smaki. Tym bardziej przeraziło mnie powitanie na plaży, gdy to współuczestnicy wyprawy rzucili tekst „tu na plaży jest dobra pizza za 3 euro!”. Sama nie wierzyłam w to, co słyszę… Nadmorska miejscowość, Morze Egejskie, czyli możliwość skosztowania świeżych ryb i owoców morza, prawdziwego sera feta i warzyw dojrzewających w słońcu, a nie w szklarni i oni się zachwycają pizzą za 3 euro? No trudno, trzeba było przełknąć kluchę i wybrać się na wycieczkę w poszukiwaniu lokalnych specjałów.
GRECKA TAWERNA
W Grecji spędziliśmy tylko jeden pełen dzień, więc trzeba było oszczędzać czas. Wybraliśmy się w kierunku centrum, aby poszukać jakiejś knajpy i zjeść obiad. Niestety nawigacja nie pokazywała zbyt wielu lokali i wszystkie były daleko. Widoczny był jednak targ rybny, padła więc propozycja, aby udać się tam i zaopatrzyć w ryby na kolację. Niestety, marzenia o świeżej rybce szybko się rozwiały, gdyż na targ zajeżdżały raczej TIRy, a nie indywidualni klienci. Na szczęście po drugiej stronie wypatrzyliśmy sklepik ryby i tam się skierowaliśmy. Nawet nie wiecie jak ogromne było nasze szczęście, gdy zauważyliśmy obok sklepiku tawernę! W końcu mieliśmy okazję spróbować prawdziwej greckiej kuchni, a skoro knajpka zlokalizowana była niedaleko rybnego targu, liczyliśmy na świeże produkty.
Gdy weszliśmy do środka było bardzo ciemno, widzieliśmy tylko, iż ktoś krząta się po półotwartej kuchni. Po paru minutach niepewności, czy lokal w ogóle jest czynny ktoś nas w końcu wypatrzył, zawołał coś do kucharza, a ten natychmiast przyszedł się przywitać i przedstawić! Nie wiem jakie Wy macie doświadczenia, ale u mnie w Bydgoszczy raczej kucharze (nawet w najmniejszych barach) nie przedstawiają się klientom, więc było nam tym bardziej miło. Po otrzymaniu informacji dlaczego ryby z Kawali są najpyszniejsze na świecie zabraliśmy menu i udaliśmy się do stolika przed tawerną.
GRECKA GOŚCINNOŚĆ
Wybraliśmy z menu kilka pozycji. Obowiązkowo sałatka grecka, ponadto panierowany ser, jakaś ryba (nazwy trudne do spamiętania) i małe kalmary. Sałatka była pyszna, więc szybko zniknęła z talerza. Po niedługim czasie kucharz doniósł kolejną sałatkę (bez fety) i powiedział „it’s a gift”. Wcinaliśmy więc kolejną sałatkę, na stole w międzyczasie wylądował panierowany ser i ryba. Kelnerka szybko wytłumaczyła, że do zamówionej ryby dorzucili gratis małe rybki, które są ich specjałem i koniecznie musimy ich skosztować. Zażeraliśmy się więc tym wszystkim, a wtedy na stół wskoczyły małe kalmary. Uwierzcie mi – nigdy w całym swoim życiu nie jadłam tak przepysznych owoców morza! Świeżutkie, usmażone w punkt, doskonałe! Gdy wszystko zniknęło z talerzy, kelnerka zawinęła naczynia, po czym przyniosła talerz z deserem z kaszy manny z dodatkiem miodu (lub jakiegoś syropu) i cynamonu, mówiąc „it’s a gift”! Opchani przepysznym jedzeniem wcisnęliśmy w siebie na siłę połowę deseru.
Gdy przyszło do płacenia rachunek został obniżony, a w moje ręce wpadło pudełko maślanych ciasteczek, przy czym po raz trzeci usłyszałam „it’s a gift”… Uwierzcie mi, jeśli nasze polskie restauracje są dumne, bo dadzą turystom kupny chleb ze sklepowym smalcem w ramach czekadełka, to naprawdę nie wiem jakich słów użyć, aby wychwalić grecką gościnność w odwiedzonej tawernie!