Chłodny poranek. Gapię się w okno, popijając ciepły napój, a w mojej głowie pojawia się myśl niemal żywcem wyjęta z „Gry o tron” -nadchodzi zima. Nie jestem fanką fast fashion, a swetrów w szafie brak, więc wpadam na naturalny w tej sytuacji pomysł. Czas się przejść do lumpeksu!
Szmateksie, nadchodzę!
Wciągnęłam portki, wsiadłam w auto i obrałam kierunek mekki fashionistek ze skromnym budżetem i fanek slow fashion, które kupują w lumpach, żeby pokazać fakolca odzieżowej nadprodukcji. Mówiąc prościej -pojechałam do chyba największego second handu w moim mieście. Pogoda jesienna, a dusza najwyraźniej wiosenna, bo moje stopy nie chciały dreptać do działu ciepłych ubrań. Snułam się więc między pierdylionem koszulek, nieśmiało spoglądając w stronę cieplejszych fatałaszków. Wciąż mam w pamięci piękny, klasyczny płaszcz Tommy’ego Hilfigera, który kosztował grosze, ale był za duży. Trudno teraz będzie czymś podbić moje serce, ale co zrobić, poszperam jeszcze.

Aż tu nagle…
Wieszak, wieszak, kolejny, następny… Nadzieja zaczęła ze mnie uchodzić niczym praworządność z polskiego parlamentu. Nagle jednak spośród tych lichych szmat pojawiła się ona… Na jej widok moje oczy zaświeciły się jak po używkach szemranego pochodzenia. Serce zabiło szybciej, ręka sama ciągnęła do wieszaka, a w głowie wybrzmiał cytat z klasyka…
Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną,
Suknię materyjalną, różową, jedwabną,
Gors wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki
Krótkie, w ręku kręciła wachlarz dla zabawki
Adam Mickiewicz, „Pan Tadeusz”
Na usta natomiast cisnęły się słowa „gdzie żeś była cały ten czas?!”… Koszula, a może nawet tunika. Biała, dobrze skrojona. Guziki schowane pod warstwą materiału. Właśnie takiej szukałam od dłuższego czasu! I nie ważne, że kilka numerów za duża. Chrzanić! To nie ma być kolejna szmata na wyjście, to ma być coś dużo ważniejszego -rekwizyt do zdjęć! Bo musisz wiedzieć, że z blogerami to jest ciekawa sprawa. Jeść mogą na obtłuczonych talerzach, ale do zdjęć wyciągają najlepszą zastawę.
Ciekawość -pierwszy stopień do piekła
Wzięłam moją nową towarzyszkę do auta i skierowałam się w stronę domu. I choć mówi się, że miłość lubi odrobinę tajemnicy, mi coś nie dawało spokoju. Dobrze skrojona ta koszula jak na przypadkowy fatałaszek. Postanowiłam ją prześwietlić, żeby potem nie było nieprzyjemnych niespodzianek. Wiesz, takie klasyczne babskie zachowanie w związku. Sprawdzam metkę -Taifun. Pierwsze słyszę, ale wpisuję w internety, spodziewając się, że to kolejny Christian Paul. Wtem opada mi kopara, bo Taifun to linia odzieżowa marki Gerry Weber! Dla laików modowych podpowiem, że marka Gerry Weber to producent odzieży premium, a koszule chodzą u nich średnio po kilka stówek. Kolejne zaskoczenie -do mojej zdobyczy wciąż jest przyszyty woreczek z zapasowymi guzikami, a metka opatrzona chipem zapobiegającym kradzieży. Prawdziwa funkiel nówka nieśmigana. Pytam więc -jak taka piękność znalazła się w tak podrzędnym lokalu? Niestety ona nie odpowiada. Nieśmiała czy co? Trudno, rozwiążę tę tajemnicę na własną rękę.
Skaza na ideale…
Posłuchałam wielkich guru od wszystkiego, wzięłam trzy głębokie wdechy i wysłałam zapytanie do kosmosu. Odpowiedź przyszła szybko. Kosmos, a raczej intuicja skierowała mnie do guzików. Żadnych tłoczeń, zwykłe, tanie guziki. A trzeba pamiętać, że próżność ludzka nakazuje, aby marki premium sygnowały nawet guziki! Zanim poszłam do koszuli wyznać, że już wiem, co jej dolega, dlaczego ją na szrot wyrzucili, chciałam się jeszcze upewnić. Odpaliłam stronę Gerry’ego Webera, sprawdziłam. Mają skubańcy sygnowane guziki, w końcu kto bogatemu zabroni?
Poszłam więc do tej mojej bidulki i mówię „pani kochana, ty zwykła podróbka jesteś, ale pokocham cię jak oryginał!”.
A teraz kilka słów na poważnie!
Zróbmy sobie małe studium przypadku. Skąd nowa podróbka koszuli z metką Taifun w lumpeksie? Na moje oko było tak, że ktoś ma słabość do metek, ale nie chce płacić. Złapał jakąś „okazję”, myśląc, że przycwaniaczył. A raczej przycwaniaczyła, bo to damska koszula. Pewnie szybko wyszło na jaw, że to podróbka, a przecież nosić podróbkę to przypał. Poszła więc koszula do kontenera, no bo co z nią zrobić…
To są tylko moje domysły, ale ten przypadek pięknie obnaża obecne realia odzieżowe. Część z nas szuka markowych ciuchów, bo zależy nam na jakości. Inna część zwraca uwagę na metkę, bo chce sobie ubraniami podnieść status społeczny. W obu tych grupach znajdą się osoby, które mimo wszystko nie chcą lub nie mogą zbyt wiele zapłacić. I tu możliwości są dwie. Pierwsza -szukać okazji wśród nowej odzieży. Oczywiście w firmowym sklepie trudno o duże upusty, więc powstaje nisza dla handlarzy podróbkami. Druga opcja to second hand. Można znaleźć tam markową odzież w przystępnej cenie, często też w całkiem niezłym stanie. Pisałam o tym już w artykule o zdobywaniu rzeczy z drugiej ręki. Ale i tutaj swoje pięć minut mogą mieć podróbki. Dlaczego? Pracownik sortowni może się nie znać i uznać podróbkę za oryginał. Może też mieć na tyle mało czasu, że choćby chciał, to nie sprawdzi wszystkich detali, które wskazują na pochodzenie ubrania. No i trzecia możliwość -ma to po prostu głęboko w „tyle”. Niestety klientki też często nie są świadome jak rozpoznać oryginał. Często nawet się nad tym nie zastanawiają. Płacą nieco wyższą cenę niż za inne ubrania i myślą, że mają torebkę Louis Vuitton, a wcale tak nie jest. Niestety ten trend będzie się nasilał, bo coraz więcej osób chce kupować w lumpeksach, aby nie napędzać odzieżowej nadprodukcji. Starają się też wybierać ciuchy z wyższej półki, żeby dłużej służyły. Warto więc zwrócić uwagę na dwie sprawy.
Znana marka to nie zawsze jakość
Zdarzało mi się, że kupowałam np. markowe buty. Nowe, a po miesiącu już się rozpadały. Przykład z drugiej strony -kupiłam używany t-shirt Aber Crombie. Ta firma nie była jeszcze u nas zbyt popularna. Zapłaciłam więc grosze, a koszulka posłużyła jeszcze kilka ładnych lat. Macaj materiał, sprawdzaj jakość szwów, to, czy ubranie nie jest już porozciągane.
Jeśli inwestujesz w metkę, sprawdź, czy to oryginał
Łatwo powiedzieć, sprawdź czy oryginał. A jak ktoś nie zna się na modzie? To warto się trochę z nią otrzaskać, proste! Albo chodzić na zakupy z kimś, kto się zna. Możesz też robić zdjęcia ubrań i pytać na odpowiednich grupach na Facebooku. Musisz się jednak liczyć z tym, że zdjęcia powinny być dość szczegółowe (ogólny wygląd, metki, szwy, nr seryjny, guziki itp.). Na odpowiedź też trzeba będzie chwile poczekać. Jeśli ktoś na podstawie jednego czy dwóch niezbyt dokładnych zdjęć napisze, że na 100% oryginał, to miej wątpliwość. Sama dziś widziałam na jednej grupie sytuację, gdy kobieta na podstawie niewyraźnej fotki torebki oceniła, że to oryginał Chanel wart ok. 3000 zł. Gdy już właścicielka chciała ruszyć ze sprzedażą, bardziej obeznane osoby musiały ją naprostować. Dlaczego? Okazało się, że detale są bardzo słabej jakości. Krzywe szwy, nierówne sygnatury, szemrany zamek… Dom mody Chanel raczej by takiego bubla nie wypuścił.
No dobrze, ale dlaczego nie kupować podróbek?
Najbardziej błahy powód -bo to obciach. Jak wspomniałam, wciąż całkiem sporo osób chce mieć markowe ubrania, aby podnieść swój status społeczny. Mówiąc prościej -chcą przyszpanować. Jeśli ich na to nie stać, zdarza się, że sięgają po podróbki. Ale to mniej więcej tak, jakby przyczepić znaczek Porshe do Fiata Punto.
Zdarza się, że podróbki są naprawdę dobrej jakości. Dlatego właśnie coraz trudniej rozróżnić co jest oryginałem, a co nie. Kusi więc, aby przymknąć oko i skoro jest jakość, nie doszukiwać się w podróbce niczego złego. Warto jednak pamiętać, że handel podróbkami jest nielegalny. Podrabianie produktów to przestępstwo. Zatem świadomie kupując podróbki, miej na uwadze, że wspierasz czarny rynek.
Mogłabym jeszcze dopisać, że kupując podróbki, przykładasz rękę wyzysku ludzi, którzy pracują za przysłowiową miskę ryżu w trudnych warunkach. Ten proceder dotyczy akurat także znanych marek, więc nie będę zwalać winy wyłącznie na czarny rynek.