Jest końcówka stycznia. Prawdopodobnie już większość osób olała swoje postanowienia noworoczne. Nie czytaj dalej, jeśli chcesz być jedną z nich. Chcesz jednak zawalczyć o swoje postanowienie noworoczne dotyczące odchudzania? Zapraszam zatem do dalszej części tekstu!
Jak brzmi twoje postanowienie noworoczne?
Będę się zdrowo odżywiać i „wylaszczę” się na lato!
No dobra, całkiem fajne postanowienie! A co robisz, żeby się „wylaszczyć” i zdrowo odżywiać? No właśnie, tu jest pies pogrzebany! Spora część społeczeństwa po prostu zamieni batony na owocowy jogurcik, który po jakimś czasie im zbrzydnie i tyle. Poza tym, co właściwie znaczy „wylaszczę się”?
Czas ustalić konkrety! Choćby takie minimalne, jak np. „pozbędę się oponki na brzuchu”, „wejdę w końcu w stare jeansy”. To jest już jakiś wyznacznik tego, co chcesz osiągnąć! Tylko co z tym jogurtem? Nic, w ogóle go nie kupuj, bo jogurty owocowe nie są zwykle fit 😉 Raczej kup sobie (i przeczytaj!) jakąś książkę o zdrowym odżywianiu lub skonsultuj się ze specjalistą w celu ułożenia dobrej diety. Konkret, konkret i jeszcze raz konkret! Dodatkowo zrób coś, żeby czuć się jak laska/lasek, zamiast po prostu schudnąć. Weź się za aktywność fizyczną! Fakt, większą zasługę w zrzucaniu wagi ma odżywianie, ale aktywność fizyczna poprawia samopoczucie i samoocenę.
Wiem już co chcę zrobić i co dalej?
Przecież ja nie mam na to wszystko czasu, kiedy ja mam niby gotować i trenować?
Ostatnio sporo się mówi o sile nawyków i coś jest na rzeczy! Specjaliści twierdzą, że na wyrobienie nawyku potrzebujesz ok. 3 tygodni. Zatem postaraj się przez te 21 dni spiąć poślady i starać wyrobić sobie dobre zwyczaje! Jakie? Regularne posiłki, w miarę zbilansowana dieta i ruch. Jak to zrobić, gdy na nic nie masz czasu i cały świat jest przeciwko tobie?
Tak sobie poukładaj dzień, aby wszystko wcisnąć tam, gdzie trzeba. Niedawno jedna z czytelniczek napisała mi, iż mąż poradził jej zaraz po powrocie z pracy zabrać się za trening, a potem robić obiad. I ja się z tym zgadzam! Obiad i tak zrobisz, bo zmusi cię do tego głód, natomiast jak odłożysz trening na później, to jest wysoce prawdopodobne, że go już nie zrobisz.
Zrób sobie listy i planuj! Wbrew pozorom lista posiłków może być bardzo pomocna. Zwykle jest tak, że jak chcesz zrobić coś do jedzenia, to najpierw jest problem „ale co mam zrobić?”, potem szukanie w lodówce i „o jaaa, chyba muszę iść do sklepu”, a na koniec zamawianie pizzy i brak treningu, bo się przecież obeżresz i będziesz leżeć jak anakonda oglądając Netflixa. Zatem planuj posiłki, zrób tabelkę jak plan lekcji i powieś sobie na lodówce. Jeśli skorzystasz z diety od specjalisty, to problem masz z głowy – wydrukuj i gotowe! Na podstawie menu zrób listę zakupów, kup co trzeba i masz z głowy. Ja robię zakupy raz w tygodniu i oszczędzam na tym sporo czasu! Teraz pozostaje przestrzegać planu. Jeśli nie masz nawyku regularnego jedzenia, to możesz sobie nawet ustawić alarmy w telefonie – ważne, aby działało! Sprawdź też, czy na liście nie ma posiłków, które można przygotować w luźniejszy dzień i zamrozić/zawekować/schować do lodówki. To kolejny sposób na lepszą organizację i brak wymówki typu „nie mam czasu”.
I teraz wchodzi on, cały na biało – leń!
Kurde, to aż tyle trzeba robić? No nie wiem, czy dam radę…
Sorry Gregory, mnie też się czasem nie chce. Jeśli muszę iść pobiegać, a mam lenia, to po prostu wciągam leginsy na tyłek, zakładam buty do biegania i lecę pobiegać. Nie czekam na natchnienie, nie rozmyślam, tylko biorę organizm podstępem. Zanim się zorientuje, że biega, to już będę miała pierwszy kilometr za sobą (i tak jest z każdym innym treningiem).
Lista posiłków? Przecież to zajmuje czas…
Ile czasu zajmuje stanie przed lodówką i myślenie co ugotować? Ile czasu zajmuje ci obskoczenie wszystkich facbook’owych grup kulinarnych z pytaniem „kochani, co dziś na obiad, bo już nie mam pomysłów?”… No właśnie, a tak to sobie usiądziesz na godzinkę czy dwie (raz w tygodniu) i masz z głowy! Jak coś ci wpadnie w oko w gazecie, na jakimś blogu, w grupie na Fejsie, to sobie to zapisuj i wykorzystuj przy robieniu listy. Szukaj sposobów, aby sobie ułatwić życie, ale nie szukaj wymówek!
Daj sobie szansę, dotrzymaj postanowienia!
Ale ja chyba nie mam motywacji…
No to teraz czytaj wyjątkowo uważnie – postanowienia noworoczne nie biorą się od czapy! Fakt, czasem inspirujemy się kimś innym (bo ta Chodakowska taka chuda!), czasem robimy coś pod wpływem otoczenia (np. mamusi i jej tekstu „przestań w końcu tyle żreć tego świństwa i zadbaj o siebie!” 😉 ). Często jednak sami czujemy wewnętrzną potrzebę zmiany. Wydaje nam się, że cały świat idzie do przodu, a my stoimy w miejscu. Nie ma w tym nic złego, większość z nas chce się rozwijać w jakimś kierunku, fajnie żyć. Pomyśl więc, że to zdrowsze odżywianie, sport, to nie tylko szczuplejsza sylwetka. To wejście po schodach bez zadyszki. To także zabawa z dziećmi bez stanu przedzawałowego i potu na czole! Skoro więc udało ci się podjąć decyzję o zmianach, to w końcu coś zmień! Brutalna prawda jest taka, że nie dojdziesz do innego miejsca idąc wciąż tą samą drogą, więc wyjdź ze swojej strefy komfortu i wreszcie coś zmień!
Mam wrażenie, że za dużo myślimy o tym co trzeba zrobić, niż rzeczywiście bierzemy się do roboty. Gdyby zamiast zastawiać się nad tym czy zrobić trening czy nie już dawno mielibyśmy go w połowie zrobiony.
Ewelina, dokładnie tak, jak piszesz! A im dłużej się zastanawiamy, tym większe są szanse, że go nie zrobimy. Choćby moja sytuacja z dzisiaj… Miałam w planach zrobić trening z Ewką Chodakowską. Nie jest to dla mnie nowość, więc wiem, że to nie są lekkie, łatwe i przyjemne treningi. Nie chciało mi się jak cholera, ale jak skończyłam pracę (pracuję w domu), to wstałam, wciągnęłam adidaski i po prostu zrobiłam trening. Wiedziałam, że nie ma co się zastanawiać, bo dam fory leniowi 😉
Myśle, że planowanie to najgorsze przekleństwo. Najczęściej człowiek się wtedy rozczarowuje. Dlatego życzyłam swoim bliskim w tym roku niezbyt wielu postanowień żeby uniknąć rozczarowań. A co do figury? Uważam że najlepiej jest zaczynać od małych kroków, nie odmawiać sobie drastycznie przyjemności tylko dokonywać trochę mądrzejszych wyborów w jedzeniu na mieście i w domu.
W tym, co napisałaś jest bardzo dużo prawdy. Tzn. co do planowania – jeśli chodzi o same założenia, ustalanie celów, to tak, często ich nie osiągamy i jest rozczarowanie. Ale jeśli już coś sobie wymyślimy, to planowanie konkretnych działań i ich realizowanie zwykle daję jakieś efekty. Nawet w tej chwili, gdy Ci odpisuję słucham wywiadu z facetem, który pisze anglojęzyczne e-booki i sprzedaje je z sukcesem na Amazonie. Mówi o tym, że jego sukces to siłą nawyku. Codziennie podejmowanych, małych działań. Małych, ale systematycznych 🙂 Jeśli natomiast chodzi o odmawianie sobie przyjemności, bo się odchudzamy, to też się częściowo zgodzę!… Czytaj więcej »
Znajome 😀 przerabiane od czasu do czasu 😀 Z nawykiem to niestety ściema straszna jest, bo mówi się, że to średnio trzy tygodnie, ale niestety nie jest to takie matematyczne. Chyba najbardziej pomaga zdrowy rozsądek. Jeśli planuję zdrowiej jeść, to i tak to co lubię. Bo cóż z tego, że chciałam pić zdrowszą zieloną herbatę? Wytrzymałam 8 tygodni!!! Naprawdę! I co? Nici z nawyku, bo jej nie znoszę 😀 Tak samo z brokułami i jarmużem. Nawet jak się bardzo staram, raz na kwartał to jest moje absolutne maksimum. Więc wybieram mnóstwo ogórków kiszonych 😀 Fajny tekst! Zdrowo motywujący 🙂 Ściskam… Czytaj więcej »
Basia, wiadomo jak jest z badaniami – wyniki są zależne od tego, kto za nie płaci 😉 Swoją drogą jak robiłam w szkole ulotkę o alkoholizmie (jakieś 20 lat temu), to pisali, że nawyk wchodzi w krew 3 miesiące 😛 Mnie się natomiast wydaje (tak zdroworozsądkowo), że im bardziej nawyk nam pasuje (np. mnie od porannego rozciągania przestało wszystko boleć), tym szybciej go łapiemy. No i w drugą stronę – jak czegoś bardzo nie lubimy, to choćby skały srały (przepraszam za wyrażenie, ale chciałam dosadnie), to ni cholery w krew nie wejdzie 😉 Basiu, bardzo dziękuję za wartościowy komentarz, w… Czytaj więcej »
Całe szczęście, że nie miałam takiego postanowienia 😉
Jeszcze zamierzam dotknąć dwóch innych, istotnych tematów, więc być może nasza wspólna historia się dopiero zaczyna! 😉
Małe kroki, zmiana nawyków a przede wszystkim złoty środek. I „wylaszczyć” się można i być zdrowym za jednym zamachem ;-0
Dokładnie! I coś mi się wydaje, że to „wylaszczenie” przychodzi najszybciej wtedy, gdy najmniej się na nim skupiamy (choć nie wiem, czy się ze mną zgodzisz) 😉
Chyba ta formuła postanowień noworocznych zaczyna się wyczerpywać. W zeszłym roku przesadzili u nas z promocjami przed świętami i w tym roku było już tego dużo mniej. Z postanowieniami jest podobnie, po apogeum nadchodzi zmierzch 🙂
Całkiem możliwe, ale za to rynek dotyczący rozwoju osobistego idzie do przodu. Może więc te postanowienia się już bardziej rozkładają w czasie. Swoją drogą ciekawe ile osób z tych, które płacą kasę takiemu coach’owi, mentorowi albo kupują drogi kurs dotrzymuje założeń 🙂
Czasem się zastanawiam, czy ze mną jest wszystko w porządku, bo ja nigdy postanowień noworocznych nie robię 😉 Natomiast jeśli chcę coś zmienić, to zabieram się za to od razu, nie przekładam do poniedziałku, do nowego miesiąca itp. Ustalam co potrzebuję (np. nowe buty do treningów), kupuję to, w międzyczasie ustalam sobie co i jak będę robić żeby to wszystko pasowało w mój plan dnia i jadę z koksem. Zgadzam się też z tym, co pisze Joanna-żeby nie ograniczać sobie drastycznie przyjemności. U nas w domu mój mąż zaproponował, żeby jeść słodkości tylko w weekend. I to działa. Od poniedziałku… Czytaj więcej »
Ale to tak właśnie jest z tymi słodyczami, jak napisałaś… Tu kostka czekolady (to od razu zjem trzy, bo co tak te dwie będą same leżały), za dwa dni batonik, potem cukierek, bo ktoś z pracy poczęstował i się robi z kaloriami – nawet nie wiemy, ile tego zjadamy 🙂 A o tej Twojej metodzie z planowaniem posiłków to mogę się co najwyżej kolejny raz powtórzyć – super pomysł! 😉
Ania, Ty umiesz tez w motywację! 😀 Ale to chyba dlatego, że masz jaja i stąd lubię czytać Twoje teksty niezależnie czy to przepis czy nie.
Mów mi Miriam 😀 A tak poważnie to ja jakoś specjalnie nie czuję swoich „coachingowych” predyspozycji, ale fakt, sporo osób mi dziękuje za motywację (co mnie zawsze i cieszy, i mnie samą motywuje, i przy okazji zawstydza). Prawda taka, że do kilku osób trafi to, co piszę, do innych nie i wyjdą z bloga zniesmaczone -trudno. Dla tych kilku, które potem zmienią coś w swoim życiu warto! <3
Staram się na bieżąco, przez cały rok pracować nad sobą – z różnym skutkiem 🙂
Może i różne te skutki, ale przynajmniej próbujesz! Niestety sporo osób wciąż siedzi z tyłkiem na kanapie, podjada chipsy i pije piwko, a potem liczy na to, że w Sylwestra o północy wyskoczy im sześciopak na brzuchu… I to samo dotyczy wielu innych dziedzin – nauki angielskiego czy innego języka, ogarnięcia swoich finansów… Często jest wymówka „skąd brać na to czas”, „nie wiem jak się za to zabrać”. Teraz żyjemy w dobie łatwo dostępnej informacji, więc raczej można w sieci znaleźć odpowiedź na pytanie „jak się za to zabrać”, a co do czasu… Tyle go marnujemy na zbędne rzeczy, a… Czytaj więcej »
Akurat w kwestii odchudzania mam jakoś tak, że nie robię sobie takich postanowień na początku roku, a gdzieś pod koniec lutego lub w marcu, gdy wiem, że lato się nieubłaganie zbliża i będę potrzebować ok 3-4 miesięcy do pozbycia się zimowych zapasów 😀 o dziwo – jak dotąd ta strategia mi działa. Gdy dzień dłuższy i cieplej za oknem, jakoś łatwiej jest mi się zmobilizować do ruchu i przestrzegania diety.
Faktycznie jest sporo prawdy w tym, co piszesz! Przy obecnym klimacie luty/marzec to już zwykle wiosenny nastrój, jakoś tak bardziej żyć się chce, a człowiek bardziej odczuwa zbliżające się nieubłaganie lato… Bardzo fajnie, że dajesz sobie te 3-4 miesiące, bo niestety wciąż sporo osób myśli, że wystarczy zacząć maj/czerwiec i potem kicha 🙂 Tym bardziej, że w tych miesiącach zaczyna się sezon grillowy na działkach, więc tu kielbaska, karkóweczka, tam piweczko, no i masz – zamiast talii osy zmiana opony z zimowej na letnią 😉