Marzy Ci się urlop w miejscu, gdzie jest ciepło i słonecznie, można dobrze zjeść, odpocząć na plaży lub zwiedzić ciekawe miasta i miasteczka z piękną architekturą? Polecam Portugalię! Dla mnie Portugalia od dawna była wymarzonym kierunkiem na wakacje, właśnie przez słońce, owoce morza, ocean i specyficzne kamienice. Jakiś czas temu miałam okazję spełnić swoje marzenie o wakacjach w Portugalii i chętnie Ci trochę o tym opowiem!
O tym przeczytasz we wpisie:
- Portugalia -skąd pomysł na takie wakacje?
- Jakie miasta Portugalii udało mi się zobaczyć?
- Pierwszy przystanek w Portugalii-Nazaré
- Przystanek numer dwa-portugalska stolica, czyli Lizbona
- Przystanek bonusowy-Sintra
- Ostatni przystanek na wakacjach w Portugalii-błyskawiczne zwiedzanie Porto
- Co najbardziej zachwyciło mnie na wakacjach w Portugalii?
Portugalia -skąd pomysł na takie wakacje?
Jak wspomniałam, Portugalia chodziła mi po głowie od dawna. Gdy zostałam zapytana, czy nie chcę dołączyć do ekipy, która pojedzie na dwa auta (Fiat 126 i bus z zabudową kamperową) na rajd charytatywny, pomyślałam, że nie mogę odmówić! Było warto, bo to najlepsza przygoda, jaką dotychczas przeżyłam, a Portugalia przerosła moje oczekiwania!
Przypadło mi podróżowanie busem i mieszkanie w nim przez prawie trzy tygodnie. Załoga z „malucha” spała w klasycznym namiocie i odłączyła się wcześniej, żeby dotrzeć promem z Hiszpanii do Irlandii. Bus wracał przez północ Francji do Polski.
Pierwsza część naszej przygody to dojechanie do mety w miejscowości Nazaré na wybrzeżu Atlantyku. Mieliśmy na to kilka dni, a jak się domyślasz, Fiat 126 nie pędzi zbyt szybko. Dlatego właśnie codziennie spaliśmy w innych miejscach. Były to zwykle kempingi lub miejsca na dziko znalezione w aplikacji park4night. Zwiedzanie Wiednia czy Wenecji było błyskawiczne, dlatego skupię się na Portugalii, bo tam spędziliśmy najwięcej czasu.
Jakie miasta Portugalii udało mi się zobaczyć?
Cała podróż była trochę na wariackich papierach, ale w samej Portugalii zaliczyliśmy dwa dłuższe przystanki. Zaczęło się oczywiście od Nazaré, bo tam była meta rajdu i mogliśmy w końcu odetchnąć. Później skierowaliśmy się do Lizbony, którą bardzo chciałam zobaczyć. To stolica kraju, zatem zgodnie postanowiliśmy, że zostaniemy tam chwilę dłużej. Przygodę z Portugalią zakończyliśmy błyskawiczną wizytą w Porto.
Każda z tych miejscowości, a szczególnie Lizbona i Porto mają tyle do zaoferowania, że nie da się tam szybko znudzić. Mam nadzieję, że uda mi się tam kiedyś wrócić na dłużej.
Jeśli zastanawiasz się, czy warto jechać do Portugalii, z całego serca Ci ją polecam! Załadujesz sobie witaminę D na kilka lat, najesz się świeżych, pysznie przyrządzonych owoców morza na zapas, a to wszystko w przepięknym otoczeniu! Nie musisz tłuc się przez całą Europę starym klekotem. Możesz ułatwić sobie życie i np. skorzystać z oferty na wakacje w Portugalii w biurze podróży. Zaoszczędzisz sporo czasu na wypoczynek, smaczne jedzenie i cieszenie się pięknymi widokami. Choć trzytygodniowa przygoda z ciągłymi zmianami lokalizacji może brzmieć fajnie, to uwierz mi na słowo, że taki wyjazd nie jest dla każdego. Po dwóch tygodniach nawet my byliśmy już trochę zmęczeni.
Pierwszy przystanek w Portugalii-Nazaré
Nazaré jest podobno rajem dla surferów z racji wielkich fal. Ja akurat żadnego surfera nie widziałam, ale to o niczym nie świadczy 😉 Ta mała miejscowość ma fajny, nadmorski klimat. Po długiej, pełnej pośpiechu podróży, postanowiliśmy zostać tu na dwie noce i wynająć kwaterę, żeby wyspać się w „normalnych” warunkach. Na zwiedzanie mieliśmy tak naprawdę tylko jeden dzień. Dotarliśmy na miejsce bardzo późno, a grafik napięty. Trzeciego dnia zjedliśmy śniadanie, które sami przyrządziliśmy nad oceanem i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Miasto wielkich fal, ale i wielkich krewetek…
Największą atrakcją Nazaré jest oczywiście wybrzeże Atlantyku, więc sporo czasu spędziliśmy na plaży. Miasteczko nie jest zbyt duże, ale mimo wszystko fajnie było spędzić tam czas. Znaleźliśmy przyjemną knajpkę, która zaserwowała nam ogromne talerze pełne owoców morza. Tu zatrzymam się na chwilę, żeby podkreślić ważną rzecz… Gdy zamawiasz w Portugalii np. krewetki, nie spodziewaj się, że będzie to mrożonka obrana z głów i pancerzy. Prawdopodobnie dostaniesz dużą krewetę z całym dobrodziejstwem inwentarza i będziesz ją rozbierać samodzielnie. Wbrew pozorom to bardzo dobre wieści, bo w głowach i pancerzykach kryje się najwięcej smaku! Jeśli nie lubisz takich klimatów, możesz zamówić popularnego w Portugalii dorsza czy krążki z kalmarów. My w trakcie podróży zaczęliśmy używać kategorii „trudne jedzenie” (owoce morza w pancerzach) oraz „łatwe jedzenie” (bez kości, ości itp.). Wspomniane talerze z owocami morza zaliczają się do trudnego jedzenia, ale bez problemu znaleźliśmy snack bar. W barze zaserwowano nam wyśmienite krążki z kalmarów, które jadło się bez żadnego wysiłku.
Jak wspomniałam, wizytę w Nazaré zakończyliśmy śniadaniem na wybrzeżu. Przygotowaliśmy sobie kanapki, a na wczesny deser każdy wciągnął też po jednym pastéis de nata kupionym w pobliskim Lidlu. To małe tartaletki z nadzieniem przypominającym masę budyniową. Udało mi się je kupić też w polskim Lidlu z okazji portugalskiego tygodnia. Niestety nie były one tak dobre, jak te w Portugalii.
Przystanek numer dwa-portugalska stolica, czyli Lizbona
Gdybym mogła wybrać tylko jedną miejscowość na swoje wakacje w Portugalii, byłaby to właśnie Lizbona! Jest masa atrakcji do zobaczenia, jedzenie smakuje super, a miejscowość tętni życiem także po zmroku. Do Lizbony dojechaliśmy po południu. Tak naprawdę zatrzymaliśmy się na kempingu w Almadzie, ale bez problemu dojeżdżaliśmy do Lizbony Uberem. Trochę tak, jak byśmy mieszkali na przedmieściach stolicy. Zdecydowanym plusem było to, że w Almadzie mieliśmy fantastyczną plażę rzut beretem od kempingu. Dojazd na stare miasto w Lizbonie zajmował nam ok. pół godziny, w zależności od korków. Zostaliśmy tutaj na dwie noce.
Restauracja Uma Marisouetro-pyszna pomyłka!
Zwiedzanie zaczęliśmy oczywiście od jedzenia. Część ekipy była już trochę zmęczona skorupiakami, więc wyszukaliśmy w internecie knajpkę, która miała w swojej ofercie także inne potrawy. Dotarliśmy na miejsce, przed restauracją powitał nas uprzejmy starszy pan, prawdopodobnie właściciel. I tu niespodzianka! Pan powiedział, że jak najbardziej ma dla nas stolik, ale uprzedza, że restauracja serwuje tylko jedno danie. Był to ryż z owocami morza. Okazało się, że przy wyszukiwaniu lokalu przykleiliśmy adres jednej knajpy do opisu drugiej. No i co teraz? Idziemy w to! Lokal był bardzo klimatyczny. Wystrój typowo portugalski, kafelki na ścianach od podłogi aż po sufit. Kelner przyniósł nam kombinerki, gar pełen ryżu z owocami morza i napoje. Okazało się, że to nie jest trudne jedzenie, tylko baaaardzo trudne jedzenie. W ryżu były krewetki w całości, szczypce czy „porcje rosołowe” z kraba i inne stwory. Bez kombinerek ani rusz, a mieliśmy jedne na kilka osób. Wbrew pozorom było to fajne przeżycie! Musieliśmy zjeść na spokojnie, biesiadować, a nie napchać się w pośpiechu i lecieć dalej.
Winda Santa Justa
Gdy już skonsumowaliśmy danie, które zostało nazwane przez nas żartobliwie „Wypadek autobusowy w SpongeBob’ie”, ruszyliśmy w miasto. Trafiliśmy pod windę Santa Justa. To ponad stuletnia winda o ażurowej budowie znajdująca się na końcu Rua De Santa Justa. Niestety była już nieczynna. Zrobiliśmy jeszcze długi spacer i wróciliśmy na kemping. Następnego dnia byliśmy w Lizbonie wczesnym popołudniem. Zwiedzanie zaczęliśmy od wspomnianej windy Santa Justa. Najpierw staliśmy blisko godzinę w kolejce, po czym przejechaliśmy windą na taras widokowy. Nie była to długa podróż, ale wielbiciele zabytków z pewnością docenią urok windy. Dojechaliśmy na taras widokowy, z którego można podziwiać panoramę miasta. Tuż obok znajduje się knajpka, która serwuje smaczne krokiety z dorsza. Podobno nie zawsze czeka się w kolejce do windy tak długo. My chyba po prostu tak nieszczęśliwie trafiliśmy.
Muzeum Banksy’ego z wystawą street art
Pospacerowaliśmy trochę po mieście, kupiliśmy pamiątki i ruszyliśmy wzdłuż jednej z głównych ulic. Stały przy niej kramy w stylu pchlego targu i można było trafić ciekawą pamiątkę z podróży. W międzyczasie znalazłam informację, że przy Rua Viriato 25 B znajduje się muzeum Bansky’ego (artysta street art). Skierowaliśmy się właśnie tam. Muzeum jest czynne do 20.00, więc zrobiliśmy sobie dłuższy spacer raźnym krokiem. Jedna z towarzyszek była już trochę zmęczona, więc poleciła, żebyśmy poszli bez niej, a ona przejdzie się na spokojnie. Wspominam o tym, bo dzięki niej poznaliśmy jeszcze bardziej lokalną kuchnię, ale o tym za chwilę 😉
Gdy dotarliśmy do muzeum, obsługa powiedziała, że przeprasza, ale przed chwilą wpuścili ostatnich zwiedzających i my już nie możemy wejść. Na szczęście wygadany kolega zrobił oczy jak kot ze „Shrek’a”, obiecał, że wyrobimy się przed zamknięciem i nas wpuścili! Wystawa obejmowała twórczość Banksy’ego z całego okresu jego działania, mogłam więc zobaczyć murale, o których nie miałam bladego pojęcia. Jeśli lubisz sztukę uliczną i będziesz kiedyś w Lizbonie, to gorąco Ci polecam właśnie to muzeum.
Niespodziewana przygoda…
Pamiętasz, że w międzyczasie odłączyła się od nas jedna koleżanka? Okazało się, że zgubiła po drodze dokumenty. Jakiś facet wyszukał ją na Facebooku i dał znać, że je znalazł. Po wizycie w muzeum udaliśmy się pod wskazany przez niego adres, odebraliśmy zgubę, grzecznie podziękowaliśmy i… Byliśmy już tak zmęczeni spacerowaniem, że postanowiliśmy coś zjeść i wrócić na kemping. Znaleźliśmy w okolicy ciekawą knajpkę, taką typowo dla „lokalsów”. Menu nie było ani zbyt długie, ani zbyt zrozumiałe. Próbowaliśmy tłumaczyć jadłospis przez aplikację, ale wychodziły nam twory typu „haczyki/przynęty”. Jak się okazało, zamówiliśmy kawałki mięsa z ryżem i frytkami. Mimo braku sosu, który dla Polaków jest czymś niemal niezbędnym w potrawach, wyszliśmy z lokalu raczej zadowoleni. Fajnie było zjeść coś w osiedlowym barze, a nie tylko w knajpie na starym mieście. Trzeciego dnia spakowaliśmy obozowisko i pojechaliśmy dalej, gdyż czas nas już gonił.
Niestety nie udało nam się zaliczyć jednej z najbardziej popularnych atrakcji Lizbony, czyli przejażdżki tramwajem nr 28. Tak naprawdę w ogóle nie widzieliśmy tramwajów, co podobno jest w Lizbonie niemożliwe. Prawdopodobnie winne były remonty, bo owszem, tory były, ale nic po nich nie jeździło. Jeżeli uda Ci się dotrzeć do Portugalii i przejechać wspomnianym tramwajem 28 po Lizbonie, koniecznie napisz mi, jak było!
Przystanek bonusowy-Sintra
Sintra to małe miasteczko znajdujące się niedaleko Lizbony. Jak już wspominałam, nasze wakacje w Portugalii były dość specyficzne. Musieliśmy często zmieniać lokalizacje, ale Sintra była akurat po drodze do Porto. Choć całe miasteczko jest piękne, skupiliśmy się na Quinta da Regaleira, czyli rezydencji z parkiem, nazywanej też „Pałacem milionera Monteiro”. Dobrze jest przeznaczyć na tę atrakcję nieco więcej czasu. Żeby zobaczyć popularne studnie wtajemniczenia i podziemia, wystać swoje w kolejce (lub po prostu znów mieliśmy pecha). Czy warto? To bardzo ciekawa atrakcja. Kręta droga w dół, tunele niczym jaskinie, dało się odczuć klimat tajemnicy. Do zwiedzenia był też potężny, urokliwy ogród oraz pałac, który z zewnątrz prezentuje się naprawdę pięknie!
Po zwiedzaniu Quinta da Regaleira zaczęliśmy szukać czegoś do zjedzenia. Tym razem fani prostego jedzenia byli zachwyceni, bo trafiliśmy do burgerowni. Tak zakończyła się nasza wizyta w Sintrze. Bardzo chcieliśmy zobaczyć dodatkowo chociaż Palácio Nacional da Pena (pałac Pena), ale niestety trzeba było jechać dalej. Jeśli tam trafisz, daj znać, czy dużo nas ominęło!
Ostatni przystanek na wakacjach w Portugalii-błyskawiczne zwiedzanie Porto
Serce nam pękło, bo mieliśmy zwiedzić Porto na spokojnie, niestety czas był nieubłagany. Musieliśmy jeszcze tego samego dnia dotrzeć do Bilbao w Hiszpanii. Każda obsówa groziła przegapieniem promu do Irlandii. Trudno, trzeba było wybierać, co chcemy zobaczyć. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna pojechała odsapnąć gdzieś na bulwarach, podziwiając przy tym piękne miasto i mosty.
Druga (w tym ja) udała się do Mercado do Bolhão, czyli hali targowej. Kupiliśmy tam prezenty dla bliskich, takie jak konserwy rybne, czekoladki (wyglądające jak konserwy rybne), oczywiście też flaszeczki Porto. Na forum rajdu ktoś polecił dżem z pomidorów, więc przywiozłam taki do domu. Prawdę mówiąc, zupełnie o nim zapomniałam i nadal czeka w piwnicy na swoją kolej… Na hali można kupić także octy, oleje, oliwki, lokalne warzywa i owoce, kwiaty, a także ryby i owoce morza. Każdy stragan ma coś fajnego do zaoferowania!
Po wizycie w hali zdążyliśmy już tylko przejść się kawałek ulicą, zrobić zakupy w małym sklepiku i trzeba było wracać. Szkoda, bo chętnie odwiedziłabym Livrairia Llello (najpiękniejszą księgarnię w Porto) czy Igreja do Carmo (kościół z przepiękną kafelkową elewacją).
Co najbardziej zachwyciło mnie na wakacjach w Portugalii?
Jak widzisz, choć podróż była szybka i szalona, udało się trochę zobaczyć i posmakować. Jeśli miałabym wybrać jedną rzecz, która zachwyciła mnie najbardziej, musiałabym losować. Nie umiem wybrać między architekturą i jedzeniem.
Kamienice pokryte kafelkami na żywo wyglądają jeszcze lepiej niż na zdjęciach! Przepiękne wzory, kolory, można dostać oczopląsu. Czegoś takiego w Polsce nie zobaczysz. Nie zjesz też u nas tak dobrych owoców morza! Jeśli nie jesteś na diecie roślinnej lub wegetariańskiej i dotrzesz w tamte rejony, korzystaj z dobrodziejstwa ryb, krewetek i itp. Różnica między tymi w Portugalii a naszymi polskimi mrożonkami jest ogromna! Portugalczycy mają też większe doświadczenie w potrawach z owocami morza i wiedzą jak zrobić kalmara, żeby nie był gumiasty. Zapomnij o szukaniu pizzy czy kebaba, naprawdę warto skosztować tamtejszej kuchni.
To jak, planujesz już wakacje w Portugalii? Jeśli tak, to nie zapomnij dać mi znać, co Ciebie najbardziej tam zachwyciło!