Jakiś czas temu określenie „dokarmiacz”, czy też „feeder” weszło do popkultury w kontekście zboczeń seksualnych. Tzw. „feedersi” dosłownie tuczą swoje kobitki, bo ich to jara (z bardzo różnych powodów). Ja natomiast chciałabym skupić się na takich bardziej niewinnych „dokarmiaczach”, znajomych, rodzicach, dziadkach, partnerach itp., którzy nie podtuczają w złej wierze, często nawet nie są świadomi, że mogą komuś zrobić krzywdę.
Zjedz jeszcze kawałeczek, tak marnie wyglądasz…
Znasz to powiedzonko? Ja znam bardzo dobrze. Moja mama tak do mnie mówi za każdym razem, jak chce we mnie znowu coś wcisnąć. Najzabawniejsze, że doskonale wie, iż w ciągu ostatnich trzech lat przytyłam, nawet całkiem sporo i robi sobie z tego tzw. podśmiechujki, ale za pięć minut wyskakuje do mnie z tekstem „ukrój sobie kawałek ciasta, bo tak marnie wyglądasz”. I o ile „tak marnie wyglądasz” też mówi w żartobliwym tonie, o tyle ciasto wciska we mnie zupełnie na poważnie. Też tak miewasz? Polecam się tego oduczyć 😉 Niestety prawda jest taka, że myślenie na zasadzie…
Oj, jeden kawałek ci nie zaszkodzi…
jest dość naiwne, a nawet nierozsądne. Pytasz kogoś przed poczęstunkiem o jego stan zdrowia i o to, co dzisiaj jadł? Moja mama nie pyta. Tak naprawdę to nawet by nie musiała. Doskonale wie, że wielu członków rodziny ze strony mojego taty ma cukrzycę i mój tata też ją miał. I choć już od dawna się mówi, że można dziedziczyć tendencję do cukrzycy, to mojej mamie nie przeszkadza to w faszerowaniu mnie ciastem. W jej mniemaniu jeden kawałek mi przecież nie zaszkodzi, ale przecież nie wie, czy nie nażarłam się wcześniej bananów, winogron czy innych daktyli. Nie powinnam jednak skupiać twojej uwagi wyłącznie na cukrze. Może znasz jeszcze inne, równie przemyślane powiedzonko…
Dojedz resztę, bo chcę pomyć gary…
i nie ważne, że w tych garach jest jeszcze kilka ziemniaków, dwa kotlety i garść podsmażanej kapusty. Wcześniej było dziesięć kotletów, kilo pyrów i główka kapusty, więc obecny stan można uznać za „resztki”. I nie ma znaczenia, że już przecież dzieciak/mąż/żona/kochanek jest po regularnym obiedzie, brzuch ma pełen i absolutnie nie ma potrzeby, żeby się dopychał tym, co zostało. A nie, sorry, naprawdę, wybacz mi niedopatrzenie, jest bardzo ważny powód – trzeba umyć gary! A jutro trzeba będzie komuś wcisnąć żarcie z lodówki, żeby nie wyrzucać. Bo po co sobie planować racjonalnie zakupy, tak jest łatwiej. A jak obżartuch trafi potem na siłkę walczyć z nadprogramowymi kilogramami, albo co gorsza – do lekarza z otyłością i powiązanymi dolegliwościami, to sam sobie winien. Mógł przecież odmówić, nikt go nie zmuszał, a już na pewno nie ty, przekonując, że przecież ktoś to musi zjeść, bo szkoda wyrzucać.
Wiesz dlaczego w ZOO są tabliczki „prosimy nie dokarmiać zwierząt”?
Żeby zwierzęta nie zdechły z przeżarcia. My, ludzie, nie mamy zawsze przy sobie tabliczki „proszę mnie nie dokarmiać”, ale zamiast tego mamy prawo powiedzieć „nie, dziękuję”. I chętnie z tego prawa korzystamy, ale już nie tak chętnie je respektujemy, gdy takie słowa padają z cudzych ust. Najgorsze jest to, że jak wspomniałam na początku – nie robimy tego w złej wierze, wręcz przeciwnie. Chcemy się z kimś podzielić tym, co mamy do zaoferowania. Bardzo często czymś, co w naszym mniemaniu jest dobre. Nie myślimy jednak o tym, że druga osoba może tego nie potrzebować.
Słyszałam kiedyś o stwierdzeniu, że pomaganie jest najbardziej egoistyczną rzeczą na świecie. Wspieramy innych, bo dzięki temu czujemy się dużo lepiej. Ok, trochę wyrwane z kontekstu, ale świetnie przekazuje to, co bym chciała teraz napisać… Nie uważasz, że czasem wciskając w kogoś piątego kotleta albo kawałek serniczka kierujesz się bardziej swoją potrzebą, a nie troską o drugą osobę?