Już na początku zaznaczę, że „Happy food” to nie jest książka kucharska, tylko o zdrowym odżywianiu. Jeśli szukasz zbioru przepisów na zdrowe potrawy, to zdecydowanie odradzam. Jeśli natomiast jesteś z tych, którzy wolą dostać wędkę, a nie rybę, to przeczytaj recenzję do końca, bo „Happy food” to pozycja, która może cię zainteresować.
„Happy food” – dlaczego to nie jest książka kucharska?
Co prawda jednym z autorów „Happy food” jest Niklas Ekstedt, znany w Szwecji szef kuchni, ale przepisów w tej książce znajdziesz jak na lekarstwo. Nie jest to bowiem książka kucharska, tylko książka o zdrowym odżywianiu. Nie pocieszę cię też pisząc, że w Polsce trudno będzie wykonać część propozycji ze względu na dostępność składników. I tu na pocieszenie pojawia się drugi autor, czyli Henrik Ennart, szwedzki dziennikarz, który siedzi w temacie odżywiania i dzieli się z nami zdobytą wiedzą. A nie jest to wiedza byle jaka, bo bibliografia zajmuje sześć stron. Dodatkowo autorzy przytaczają też wypowiedzi specjalistów w zakresie odżywiania, dotyczące wyników poszczególnych badań. Jeśli więc szukasz książki, w której autor będzie cię prowadził za rączkę i mówił „zjedz na śniadanie owsiankę z truskawkami, na obiad kurczaczka na parze z ryżem, a na kolację najlepiej nie jedz niczego”, to ta książka zdecydowanie nie jest dla ciebie. Jeśli natomiast chcesz poznać jakieś fakty, które można wykorzystać w codziennym pichceniu, aby odżywiać się zdrowiej, to „Happy food” może być książką wartą twojej uwagi. Ciekawostek z zakresu odżywiania znajdziesz w niej dość sporo, ale cała publikacja kręci się wokół jednego, głównego tematu…
Czym jest to całe „happy food”?
Autorzy skupili się na związku tego, co jemy, z naszym samopoczuciem. I nie chodzi tylko o to, czy czujesz się ciężko, jak się przeżresz. Chodzi też o składniki odżywcze i teorię, że jelita to nasz drugi mózg. Gdy rozmawiałam o tej książce z jedną z czytelniczek bloga, rzuciłam zdaniem, iż dobrze, że dopiero teraz kupiła książkę. „Happy food” miało swoją premierę w 2017 roku, a z tego, co widzę, w Polsce pojawiło się w 2018. Wtedy teoria o tym, że mikroflora jelitowa ma ogromny wpływ na jakoś naszego życia, była dość niszowa. Mało tego, pewnie nie jedna osoba, która ją czytała pomyślała, że ktoś upadł na głowę. Teraz nawet kolorowe czasopisma o zdrowym stylu życia trąbią, że warto dbać o bakterie, które zamieszkują nasz organizm. Są to jednak zwykle powierzchowne informacje, które często polecają jedzenie kiszonek czy jogurtów. W „Happy food” autorzy wymieniają także inne sposoby na dokarmienie swojego mikrobiomu. Mało tego, z książki dowiesz się też trochę o poszczególnych szczepach bakterii. Informacje często dotyczą tego, co dany szczep bakterii lubi sobie przegryźć, ale też co może się stać, jak go nie dopieścisz 😉 Oczywiście Ekstedt i Ennart nie opisują wszystkich szczepów, bo jest ich tak wiele, że by nie starczyło życia na czytanie. Dodatkowo w książce znajdziesz informację, że badania dotyczące wpływu mikroflory jelitowej na resztę organizmu są dość świeżym tematem, więc nasza wiedza wciąż jest ograniczona. Możesz pomyśleć, że to oznaka niekompetencji. U mnie wzbudziło to tylko większe zaufanie do autorów, bo przynajmniej nie ściemniają, że są wszechwiedzący.
Książka o życiu i… o rzyci!
Jak nie wiesz, czym jest rzyć, to spieszę wyjaśnić, iż to staropolskie określenie na nasze szanowne zadki 😉 Autorzy „Happy food” wspominają o „niebieskich strefach” na świecie, czyli o miejscach, w których żyje najwięcej stulatków. Uprzedzają jednak, dlaczego diety, które są stosowane tam od zawsze, mogą teraz być trudne do odtworzenia w dawnej postaci. Dowiesz się, dlaczego ogólny pogląd, że dieta śródziemnomorska jest najzdrowsza, nie wystarczy, aby się odżywiać tak zdrowo, jak to kiedyś robili Włosi czy Hiszpanie. Nie wiem jak ty, ale ja się zawsze dziwiłam, dlaczego tak się chwali dietę, którą postrzegamy głównie przez pryzmat makaronu. W treści znajdziesz też ciekawostki dotyczące tego, czemu w „niebieskich strefach” te same produkty, które są dostępne u nas, mogą mieć inne właściwości. Ok, to wszystko dotyczy życia, a co z rzycią? „Happy food” zawiera rozdział zatytułowany „Kupa idealna”, co może na początku bawić, ale tak, jak pozostałe rozdziały, jest naszpikowany wiedzą. Nie tylko dowiesz się, jaka powinna być kupa idealna, ale też poznasz trik pozwalający na określenie, czy twój metabolizm jest uregulowany, czy jednak trzeba nad nim popracować. Oczywiście autorzy nie zostawią cię z suchym wynikiem, tylko podpowiedzą też, jak możesz go uregulować. Oczywiście ja też na początku się roześmiałam, ale postanowiłam poruszyć temat na moim Instagramie (mój profil znajdziesz tutaj -klik!) w dość żartobliwy sposób. Chciałam zwrócić uwagę na problem, o którym wiem od wielu, wielu lat. Otóż nie obserwujemy swojej kupy, a da się z niej wyczytać naprawdę sporo, że się tak wyrażę… Tym bardziej było mi miło, gdy dostałam wiadomość zwrotną od dietetyczki klinicznej z pochwałą, że poruszam ten temat, bo to ważne, a mało osób o tym mówi. Niklas i Henrik mieli na tyle duże jaja, aby poruszyć ten nieco wstydliwy element odżywiania. Myślę, że pisanie o metabolizmie bez wspomnienia o „twardych dowodach” (a czasem miękkich 😉 ) na jego działanie byłoby jak rozmowa kwalifikacyjna bez poruszania kwestii wynagrodzenia.
Skoro książka poruszająca tematy naukowe, to pewnie ciężko się czyta?
Niestety często książki, które mają za zadanie przekazać nam fachową wiedzę, są dość trudne w odbiorze. Eksperci lubią używać fachowego żargonu, więc osobie „z ulicy” czytanie idzie wtedy jak cegła w betoniarce. Na szczęście, jak wcześniej już wspominałam, „Happy food” została napisana przez szefa kuchni i dziennikarza. Prawdopodobnie dlatego dosłownie wciągnęłam książkę nosem, choć należę do tych, których tempo czytania w ogóle by nie wskazywało na wciąganie czegokolwiek 😉 A może to też przez to, że książka mnie niesamowicie wciągnęła. Zwykle zaczynałam czytać jeszcze przed wypiciem porannej kawy! Pamiętam, że jak skończyłam, to mi serce prawie pękło! Na szczęście już wtedy wiedziałam, że jest w księgarniach „Happy food 2.0” (będzie osobna recenzja, powstrzymaj się z ewentualnym zakupem). Czy ciebie też tak wciągnie? Tego nie wiem, każdy lubi coś innego, ale może warto sprawdzić?
Niestety ideały nie istnieją. „Happy food” też nim nie jest.
Osoby, które w ogóle wcześniej nie zgłębiały wiedzy o odżywianiu, być może nawet by nie zauważyły małych zgrzytów. Ja natomiast staram się być w miarę na bieżąco, więc zdarzały się fragmenty treści, które mnie troszkę uwierały. Było tak między innymi z nazwaniem nietolerancji glutenu celiakią. Otóż możemy cierpieć na nietolerancję, a możemy cierpieć na alergię. Alergię na gluten nazywamy celiakią. Nie jestem jednak pewna, czy to faktycznie niedopatrzenie ze strony autora, czy raczej błąd w tłumaczeniu. Rozmawiałam o tym z koleżanką, która cierpi na nietolerancję glutenu, przerobiła już trochę zagranicznych opracowań i mówi, że w Polsce nadal jesteśmy do tyłu. Inna sprawa to czerwone mięso. Autorzy polecają spożywanie go trzy razy w tygodniu. Natomiast inne źródła podają, że należy dość mocno ograniczać spożycie czerwonego mięsa, a tak w ogóle to optymalna dawka mięsa tygodniowo (!) wynosi ok. 150 gram. I tutaj, tak samo, jak poprzednio, nie będę się obrażać na książkę. Przede wszystkim Niklas i Henrik zaznaczają, że powinniśmy jadać mięso z hodowli zrównoważonych (które jest drogie jak zaraza). Nie wiem natomiast, czy wspomniane zalecenia z innych źródeł biorą pod uwagę każde mięso, czy tylko z hodowli przemysłowej. Dodatkowo wiadomo, jak to jest z tymi wszystkimi zaleceniami. Raz mówią, że olej kokosowy to życie, innym razem, że nadaje się tylko do wcierania w rzyć 😉 I fakt, który mnie chyba bardziej bawi, niż uwiera… W książce znajdziemy informację, iż mięso smażone czy grillowane jest bardziej szkodliwe niż to gotowane na parze, czy też duszone. Ma się tak dziać z racji na użycie wysokiej temperatury. I spoko, tylko Niklas Ekstedt jest fanem przygotowywania potraw na żywym ogniu! No ale dobra, jak to mówią -kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień 🙂
Czy coś mnie wyjątkowo zachwyciło?
Tak! Tak! Tak! Po przeczytaniu „Happy food” nabrałam dużo większego szacunku do oliwy z oliwek i fasoli. Niestety nie wyjaśnię dlaczego, bo nie chcę spoilerować. Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz zaczęłam rozróżniać mąkę pełnoziarnistą i razową (wbrew pozorom to nie jest to samo). Pod wpływem książki pierwszy raz kupiłam pełnoziarnisty ryż do paelli, zamiast tego białego jak śnieg (wcześniej nawet nie zauważyłam, że taki jest). Odkurzyłam też swoją dziecięcą miłość do kaszy pęczak! Autorzy nie tylko wspominają o takich małych ciekawostkach jak ta z oliwą. Sporo piszą też o skrobi opornej i różnych rodzajach błonnika. Wyjaśniają, dlaczego warto wybierać produkty pełnoziarniste i razowe. No i mój ostatnio ulubiony trend, czyli jedzenie kolorowych produktów… Wspominałam o tym już przy recenzji książki „28 dni Bikini Body (wpis znajdziesz tutaj -klik!). Jednym słowem nie piszą „Jedz to i tamto.”, tylko piszą „Jedz to i tamto, bo…”. Jednak jak człowiek wie, po co ma wprowadzić jakieś zmiany, to jakoś tak łatwiej mu się za to zabrać…
Czy polecam „Happy food. Przez żołądek do szczęścia”?
Jak wspominałam już wcześniej, to, że ja jestem zachwycona, nie oznacza, że książka spodoba się każdemu. Ja lubię czytać o ciekawostkach żywieniowych, próbować, testować. Treść książki do mnie przemawia i wierzę, że wiedza w niej przekazana nie jest wyssana z palca (nie tylko ze względu na bogatą bibliografię). Kto inny natomiast może uznać, że pewnego dnia szwedzki kucharz wrzucił na ogień piołun, a jakiś dziennikarz się go nawdychał i wypocił 228 stron totalnych bzdur. Jestem jednak pewna, że nie ma co wyrokować, jeśli się tej książki nie czytało. Myślę też, że jest to przyjemna odmiana dla opracowań, które jako superfoods podają głównie jagody goji czy acai, awokado i inne nasiona chia. Zresztą przy wspomnianej już książce „28 dni Bikini Body” pisałam to samo. Dodatkowo niezaprzeczalnym plusem „Happy food” jest to, że choć napisało ją dwóch Szwedów, choć części przepisów raczej nie da się odtworzyć w Polsce, to ogólne założenia jak najbardziej da się wprowadzić w życie. Znasz mój wpis o tym, jak wybierać książki kucharskie (znajdziesz go tutaj -klik!)? Wspominałam, aby zwrócić uwagę na składniki. Bo na cholerę ci książka kucharska, jeśli w przepisach będą same niedostępne produkty? Tak samo jest z odżywianiem. Raczej by ci się nie przydały rady, z których nie możesz skorzystać.
Jeśli chcesz kupić książkę online, możesz sobie sprawdzić oferty na ceneo.pl, klikając tutaj (klik!)*. Ja kupiłam stacjonarnie, w Empiku i jak wspomniałam, zapłaciłam cenę okładkową. Kto wie, może przez internety uda ci się wyrwać taniej?
*Link do wyszukiwarki ceneo.pl jest linkiem afiliacyjnym, co oznacza, że jeśli kupisz coś za jej pośrednictwem, to ceneo.pl podzieli się ze mną swoim zyskiem (nie ma to wpływu na cenę książki).
Ta pozycja wydaje się bardzo interesująca. A już w ogóle wspominanie o ważności mikrobiomu i jelit i tego jak łączy się to ze zdrowiem, również psychicznym mnie zachwyca. Tak niewiele osób wie, że zaniedbanie w tych obszarach ciała, jest silnie skorelowane z kliniczna depresją…Jednak baza: dieta, sen, aktywność fizyczna, życzliwość wobec siebie i praca z własnymi przekonania i emocjami, to są fundamenty naszego zdrowia i tego fizycznego i tego psychicznego:)
Bardzo zachęcają recenzja:)
Bardzo się cieszę, że udało mi się przedstawić zarys książki w interesujący sposób, mimo, iż starałam się zdradzać jak najmniej szczegółów! Faktycznie o związku zaburzeń we florze jelitowej i jej powiązaniach z depresją było dość sporo! Przypomniało mi się nawet, że gdzieś w internetach widziałam wypowiedź specjalisty od odżywiania (przepraszam, ale dawno temu, teraz nie pamiętam ani miejsca, ani osoby) wspominał, że lekarze powinni mieć dodatkowe zajęcia z odżywiania, żeby nie przypisywać niepotrzebnie tabletek na każdą jedną dolegliwość…
Wbiłam poza grupowo , bo zaciekawiła mnie Twoja opinia i nie zawiodłam się.
Uwielbiam taką tematykę opartą na badaniach a niejakaś gwiazda napisze pradnik,
bo :jej się sprawdziło.
Rozważę kupno, ale póki co, czasu brak.
A rozdział o kupie idealnej made my day 😀
No kupa niezawodna na lepszy humor 😉 A co do gwiazd, to wiesz… Niklas, ten szef kuchni jest w Szwecji gwiazdą 😛 Henrik też jest po prostu dziennikarzem, ale wiem co masz na myśli… Nie wyskoczyli z kapelusza krzycząc dobrą nowinę „jedz kilogram jagód acai dziennie, a wszystkie bolączki miną jak ręką odjął!” 😀
Gdyby tę książkę przeczytali ludzie, którzy żywią się śmieciowo…I moja uwaga – oliwa może być tylko z oliwek!
A wiesz Ania, że gdzieś niedawno widziałam „debatę” nad tym, czy oliwa może być tylko z oliwek? Ja od zawsze myślałam, że w krajach, dla których to jest rodzimy produkt mówi się po prostu „oliwa” (oczywiście zgodnie z danym językiem). Nic bardziej mylnego! Przywiozłam sobie w grudniu książkę kucharską z Włoch, po włosku, oni piszą/mówią „olio extravergine di oliva” 😉 I w tej wspomnianej rozmowie, czy poprawnym jest używać sformułowania „oliwa z oliwek” i wyszło na to, że to nie Polacy sobie tak po prostu wymyślili. Chyba ten zwyczaj wyrósł z tego, że w niektórych krajach mówi się „oliwa” także… Czytaj więcej »
Bardzo ciekawa recenzja. Aż nabrałam ochoty na tą książkę, i nie wiem czy nie zamówię jej u Mikołaja na Gwiazdkę 😉
Bardzo mi miło, że się recenzja spodobała! Jeśli się zdecydujesz na „pozyskanie” książki jakąkolwiek drogą, to przestrzegam tylko lojalnie – zacznij od początku, czyli od tej właśnie książki! Ja o mały włos zaczęłam od kolejnego wydania, ale na szczęście tak się nie stało. Nie chcę spoilerować recenzji drugiej części, ale ta „Przez żołądek do szczęścia” jest moim zdaniem zdecydowanie bardziej warta uwagi 🙂 Tak, jak czasem można coś robić „od dupy strony” i nawet się uda, tak tutaj średnio 😛
Nie lubię książek kucharskich i wielu blogów, gdzie każą mi brać tyle i tyle mąki, a ja mam ochotę zrobić zupełnie coś innego.
Zawsze w kuchni lubiłam improwizację i to najlepiej mi wychodzi.
Książkę zakupię. Porusza ciekawe tematy. Tak się czujemy, jak i co jemy.
Wiele osób nie ma o tym pojęcia.
Obserwacja kupy jest bardzo ważna. Kto jeszcze nie wie, niech czyta 🙂
I za ten komentarz należy Ci się butelka dobrego wina! Albo i cała skrzynka! Oczywiście panowie to pewnie lubią sobie rzucić okiem, co tam ciekawego zmajstrowali, ale chyba patrzą typowo po męsku – na rozmiar 😀 A gdzie tu cała reszta właściwości? A tyle rzeczy można z niej wyczytać… Czy metabolizm dobrze działa, czy dieta nam służy, ech…
Dobre wino, zwłaszcza skrzynka, będzie Cię sporo kosztować.
Ja jestem koneserka i byle czym się nie zadowolę.
Wątpię, aby panowie zaglądali, raczej się skupiają i rozmyślają nad sensem życia w swojej „kaplicy”, czyli toalecie.Ja chyba kupię kilka tych książek i dam paru znajomym w prezencie, bo jedzą śmieci, źle się czują i zastanawiają, z jakiego powodu? Dobry metabolizm to podstawa naszego zdrowia fizycznego i psychicznego, a dowodem jest odpowiednia, codzienna kupa.
No tak, to z tymi znajomymi jest jak z ludźmi, którzy są na zakupach częściej niż w pracy i zastanawiają się, dlaczego wciąż nie są w stanie odłożyć trochę grosza 🙂 Czy samo przeczytanie książki zmieni podejście tych znajomych do diety? Hm, trudno powiedzieć, Ty znasz ich lepiej. Moi znajomi pewnie by rzucili „od czegoś trzeba umrzeć”, albo wymijające „w sumie to jednak teraz nie czuję się wcale tak źle…”. Człowiek jest podobno z natury istotą leniwą i chyba nie każdemu chce się choć troszkę to lenistwo zwalczać. Gdy pracowałam w korpo, podeszła do mnie dziewczyna, która kupowała codziennie kanapki… Czytaj więcej »