„Body positive”, a w spolszczonej wersji „ciałopozytywność” to wg definicji ruch społeczny, który ma na celu samoakceptację, pozytywne spojrzenie na swoje ciało. W teorii brzmi super, prawda? Koniec z kompleksami! Koniec z płaczem po nocach, że oponka na brzuchu już nawet nie jest oponką, tylko kołem od traktora! Koniec z ukrywaniem cellulitu! Koniec ze wstydem, że tu fałdka, a tam druga, jeszcze większa, a co, niech widzą, że mnie stać! Oczywiście robię sobie trochę podśmiechujki, ale coś mi mówi, że to całe „body positive” nie do końca jest takie „positive”, jak się może wydawać…
„Body positive” jako pozytywna wymówka?
Mi już od początku ten trend „body positive” średnio pasował. Niby fajnie, bo gruby nagle przestanie być gruby, nawet się czasem uśmiechnie i w ogóle super, ale… Czy przypadkiem tak, jak rodzice niemający czasu/ochoty wychowywać swoje dzieci wycierali sobie gębę „bezstresowym wychowaniem”, tak nagle obżartuchy nie zaczną się tłumaczyć „body positive”?
Przychodzi baba do lekarza i mówi: – Panie doktorze, nie mogę schudnąć, niech mi pan coś poradzi!”…
Doktor na to odpowiada: „Dobrze, przede wszystkim niech pani zacznie jeść!”.
Baba zdziwiona mówi: „Panie doktorze, ale przecież ja jem!”, na co doktor odpowiada: „Nie, pani nie je, pani żre!”
Cóż, trochę brutalny ten dowcip, ale taka prawda. Wielu z nas szuka cudownej pigułki na chudnięcie, a po prostu wystarczy zadbać o michę i ruch. Celowo napisałam „wielu z nas”, bo ja sama aktualnie walczę z nadprogramowymi kilogramami. I nie, nie ma co się tu doszukiwać jakiejś przewlekłej choroby. Nie ma co wyliczać, ile kebsów dziennie jadam. U mnie po prostu tak się złożyło, że z osoby bardzo aktywnej z dnia na dzień usiadłam na przysłowiowej dupie, a jadłam tyle samo, co wcześniej. Gdzie nie zapytasz odpowiedzą ci to samo – aby utrzymać wagę jedz tyle, ile wynosi twoje zapotrzebowanie na kalorie. By schudnąć jedz mniej tych kalorii. A żeby przytyć – więcej. Zatem jak moje zapotrzebowanie kaloryczne spadło, a ja jem tyle, co przy pięciu ciężkich treningach tygodniowo, to równanie jest proste 😉 I tu nie ma żadnej magicznej pigułki. Fakt, mogę sobie wytrzeć gębę „body positive” i żreć dalej tyle, ile żrę. Mogę też zaakceptować to, że dałam ciała, że przytyłam, że ok, teraz sytuacja wygląda tak, a nie inaczej, ale robić coś w kierunku powrotu do formy. Jak myślisz, na której opcjo lepiej wyjdę?
Przypomnę, że opona na brzuchu to nie tylko coś, co nie odpowiada obecnym kanonom piękna. Chrzanić kanony. Nie należy jednak chrzanić zdrowia! A w tym przypadku fałda tłuszczu na brzuchu oznacza, że prawdopodobnie ten tłuszcz masz już także na organach wewnętrznych. I teraz sobie wyobraź, że idziesz do roboty. Niby dzień jak każdy inny. Ale musisz na siebie założyć kombinezon wypełniony smalcem. Trochę trudniej dojść do samochodu, co? No właśnie, twojej otłuszczonej wątrobie też lekko nie będzie 😉 Dlatego pamiętaj – nie ma co się ciskać, trochę się przytyło, ok. Ale niech „body positive” nie będzie wymówką dla lenistwa. Jeśli możesz coś z tym tematem zrobić, to po prostu to zrób!
„Body positive” jako sprzymierzeniec w ewentualnej walce z kilogramami?
Najgorszym, co możesz zrobić po tym, jak się zorientujesz, że twoja waga nie mieści się w tzw. „normie” jest wywieranie na sobie presji. Samobiczowanie może i sprawdza się według niektórych wierzeń w zakonach i klasztorach. W dbaniu o siebie jest to chyba najkrótsza droga do niepowodzenia. Jeśli chcesz schudnąć i będziesz się ciskać, że „jesteś grubą świnią, że jak można sobie coś takiego zrobić?”, to z automatu nakładasz na siebie dodatkowy ciężar. Takie podejście często budzi w nas potrzebę natychmiastowej zmiany, a niestety w przypadku zrzucania wagi nie ma drogi na skróty. Niestety samo wywieranie na sobie presji nic ci nie da. No, może poza tym, że szybko się poddasz, będziesz jeszcze bardziej zażerać stres, a twoja samoocena będzie na poziomie Rowu Mariańskiego. Nie muszę tez chyba wspominać, że człowiek zestresowany to człowiek z wysokim poziomem kortyzolu, a to hormon sprzyjający nabieraniu wagi, nie jej zrzucaniu.
I tu wchodzi on, cały na biało – ruch „body positive”! Pamiętasz, jak wspominałam, że w ciągu ostatnich trzech lat mi się trochę utyło? Przez długi czas wywierałam na sobie presję, że jak mogłam przytyć, skoro tyle lat udawało mi się utrzymać wagę. Najgorzej, jak jeszcze znalazłam gdzieś stary ciuch z „lepszych czasów”. Sama nie miałam świadomości jak malutkie rozmiary wtedy nosiłam! Tym bardziej nie wyobrażałam sobie lata. No bo jak, przecież nie założę krótkich spodenek. Nie z tymi nogami, które wyglądają jak Kolumny Zygmunta (pamiętaj, że widzimy siebie często tak, jak chcemy, nie tak, jak wyglądamy)! Aż pewnego dnia coś we mnie pękło. Jak trzasnęło, to prawie dostałam zawału! 😉 Pomyślałam „Cholera, no stało się. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba działać i tyle. Ale na spokojnie. Skoro tyłam trzy lata, to nie schudnę w trzy dni!”. Zainstalowałam sobie aplikację do liczenia kalorii (ło matko z córko, jak ja nienawidzę liczyć kalorii). Zaczęłam zwracać większą uwagę na to, ile jem, ale nie odmawiać sobie czasem kostki gorzkiej czekolady (no dobra, trzech kostek, bo tyle przypada na rządek i łatwiej ułamać 😉 ). Zaczęłam nawet nosić krótkie spodenki, a co! Pamiętam pierwsze wyjście na burgera w upalny dzień. Sama zażartowałam, że trudno, najwyżej obsługa powoła się na „klauzulę sumienia” i nie sprzeda mi tego burgera, ale nie zamierzam się przebierać 😛 Po prostu wyluzowałam. I wiesz co? Moja waga w końcu pokazuje mniej, jakby wskazówka się w niej nagle odblokowała. To jest właśnie fajna strona „body positive”!
„Body positive” – jak to wygląda w internetach?
Nie czarujmy się, teraz życie dzieje się w dużej mierze w sieci. Influencerzy (czyli osoby, które wywierają na nas wpływ) mogą równie dobrze sprzedać nam krem na hemoroidy, jak i skrzywiony światopogląd. Warto więc pamiętać, że to także ludzie i nie zawsze mają rację. A już na pewno nie zawsze musimy się z nimi zgadzać. Dlatego jeśli jakiś influencer rzuci hasło „body positive”, to zachowaj czujność!
„Body positive” jako pozwolenie na obżarstwo
Kopara mi opadła, jak zobaczyłam co odpiernicza jedna ze znanych influencerek/blogerek kulinarnych. Zwykle staram się nie oglądać na innych i robić swoje, ale jak znajoma podlinkowała mi filmik autorstwa wspomnianej influencerki, to włos zjeżył mi się na głowie. Kobita słusznych gabarytów, tzw. „widać, że się powodzi”. Oczywiście hasło „body positive” wypisane na czole. I ta kobitka zaczyna robić lunchboxy dla swojej córki. W jednym z pudełek ma wylądować sałatka z tofu (influencerka jest weganką). Ogólnie spoko, przepis też nie najgorszy, ale… Mama ładuje tę sałatkę i ładuje, jakby pudełko nie miało dna. Odniosłam wrażenie, że gdyby mobilność jej na to pozwoliła, to wręcz upchałaby tę sałatkę nogą i załadowała jeszcze więcej. To wszystko przy akompaniamencie słów „dam dużo, bo to dobre”. Ech, co tu strzępić ryja, jak mawiał klasyk… Chyba wciąż wiele osób wychodzi z założenia, że wegańskie lub wegetariańskie to znaczy, że nie ma kalorii (straszna bzdura!). I spoko, każdy odpowiada za siebie. O ile jest dorosły. Niestety córka tej pani dorosła nie jest, a co gorsze, prawdopodobnie dopiero kształtuje swoje nawyki żywieniowe. Całkiem możliwe, że teraz matka rozciągnie jej żołądek, a dziecko się nauczy, że „zjem dużo, bo to dobre”. Swoją drogą obejrzałam jeszcze inne filmy tej twórczyni i widzę, że gdyby troszkę bardziej zwracała uwagę na to, ile czego ładuje do michy, to jej życie stałoby się dużo lżejsze. Ona też.
Pamiętaj, „body positive” powinno być akceptacją dla naszego ciała, a nie dla nadmiernego obżarstwa, bo z tego drugiego nigdy nic dobrego nie wynika.
„Body positive” jako motywacja do dbania o siebie
Na szczęście są też influencerzy, którzy mają łeb na karku! Tym razem napiszę wprost – Red Lipstick Monster! Nie śledzę Ewy jakoś mega przesadnie, ale czasem sprawdzam co tam ciekawego pokazuje. Niedawno przyznała się do tego, że ma problemy z odżywianiem. Ok, żadna tajemnica, RLM zawsze była „dobrze zbudowana” i nikomu to nie przeszkadzało. Ona sama też raczej ma podejście „ten jest gruby, tamten chudy, ale oboje są wartościowymi ludźmi”. Może cię to zdziwi, ale tym bardziej cieszy mnie, że zdecydowała się opowiedzieć o swojej walce z kilogramami. Robi to w świetny sposób. Nie w stylu „dotarło do mnie, że jestem gruba, więc będę się katować na siłowni, głodzić, bo muszę być chuda”. Ewa daje fajny przekaz w stylu „ok, jadłam za dużo, przez co teraz jestem z wagą trochę na bakier, ale akceptuję to i bez nadmiernej frustracji będę nad tym pracować”. Z resztą, co ja będę gadać, obejrzyj sobie filmik!
No to jak, zakładamy budkę z kebabem i nazwiemy ją „body positive”, czy ubieramy krótkie spodenki mimo cellulitu?
Jak widzisz, ruch „body positive” będzie miał tyle znaczeń, ile mu sami nadamy. Ja oczywiście pokazałam dziś dwie skrajności, ale takie podejście najlepiej obrazuje w jakim kierunku ten nurt może nas zaprowadzić. Myślę, że podejście „ok, mam cellulit i oponkę, ale to nie powód, żeby skakać z mostu, po prostu będę nad tym pracować” jest ok. Natomiast robienie sobie drugiego śniadania, które zaspokaja połowę naszego dziennego zapotrzebowania kalorycznego, bo przecież „body positive” jest moim zdaniem do bani. Pomyślałam, że mimo ryzyka hejtu, który może na mnie się posypać warto o tym mówić głośno. Przejmujemy się, że koronawirus, że tyle osób trafia do szpitali i umiera. Nie dostrzegamy natomiast tego, ile osób trafia do szpitala lub umiera w wyniku obżarstwa i zbyt lekkomyślnego podejścia do odżywiania oraz aktywności fizycznej. Ja mam tę przewagę, że przez kilka tygodni miałam wątpliwą przyjemność bywania na szpitalnym oddziale dla osób po udarach i wylewach. Znakomita większość „petentów” miała przy okazji cukrzycę, często nieleczoną. Nawet po takich poważnych zdarzeniach słyszałam narzekania, że to szpitalne jedzenie takie „chudziutkie”. Dlatego myślę, że warto się zastanowić kiedy tak naprawdę możemy mówić o „body positive”, bo skoro mamy doceniać swoje ciało, to dlaczego tego samego pojęcia chcemy używać, gdy robimy mu „kuku”?
Ooooo stara, ale to dobry tekst jest! To całe pieprzenie o akceptacji przy akompaniamencie nadprogramowych 700 kg jest wręcz zabójcze.
Po ciąży ledwo się „dokulowywuje”, jestem chlewikiem. Wiem, ze jak nie zacznę od głowy, to spadnę na dupe. Ciągle szukanie wymówek i chrzanienie, ze od poniedziałku zacznę jest o kant dupy i ja to wiem, ale k**wa wszystko co tłuste i slodkie się do mnie uśmiecha… kortyzol po garach wali. Może by od jogi czy medytacji zacząć 😁
A wiesz, że to bardzo dobry pomysł z ta medytacją i jogą? Co prawda ja jestem na etapie porannej jogi dla początkujących (całe 15 minut) i też nie codziennie, do tego przynajmniej kilka minut medytacji i to tez ie codziennie, ale jakoś tak dużo lżej się człowiekowi robi 🙂 Dodatkowo przy wadze dużo większej niż dotychczas stawy i kręgosłup podziękują za brak nagłego przypływu miłości do wyskoków, gwałtownych wypadów itp. 😉 A co do tłustego i słodkiego, to nie będę oryginalna – orzechy, owoce (teraz sezon, więc tym bardziej), ale przede wszystkim zapanowanie nad nawykami. Sama wczoraj zauważyłam sytuację, gdy… Czytaj więcej »
Teoretycznie się z Tobą zgadzam. Rozumiem też co chciałaś przekazać. Dla mnie body positive powinno sprowadzać się do „nie musisz być topmodelką, ale dbaj o własne zdrowie” i jak najbardziej o tym powiedziałaś. A jednak, szczególnie pierwsza część była napisana dość ostro i powiem wprost – gdybym walczyła z otyłością, czytając Twój post poczułabym się bardzo źle. Nie hejtuję, uważam, że to dobry tekst, po prostu znam parę osób, które faktycznie zmagają się z otyłością i rzeczywiście jest to kwestia choroby – diety, treningi, konsultacje lekarskie nie działają. I wydaje mi się, że dla takich właśnie osób idea body positive… Czytaj więcej »
Maja, bardzo dziękuję za ten szczery komentarz 🙂 Sprawdziłam o co chodzi z tą kampanią „ŻRYJ”. Kampania faktycznie kontrowersyjna, choć w jakimś stopniu się z nią zgodzę. Niestety jako ludzie jesteśmy już tak zajęci sobą i swoimi pozornymi problemami, że aby zwrócić naszą uwagę najskuteczniejsza będzie kontrowersja. Jest jednak znacząca różnica między moim wpisem a wspomnianą kampanią. Otóż plakaty zostały wywieszone na ulicach, co by wskazywało, że są kierowane do każdego. Ja przyjęłam konkretny punkt widzenia i kieruję swój przekaz do konkretnych osób. Ok, nie zaznaczyłam w tytule „mój punkt widzenia”, ale jak się wchodzi na czyjegoś bloga, to przecież… Czytaj więcej »
A ja się jak najbardziej z Tobą zgadzam i popieram Twój punkt widzenia, po prostu zabrakło mi rozwinięcia drugiej strony zagadnienia 😉 tak dla równowagi. Bo może jednak body positive robi więcej dobrego, niż złego.
A wracając jeszcze do tego złego: Niestety, większość osób tak ma, że zawsze szuka usprawiedliwienia dla swoich porażek – przecież łatwiej być „body positive” niż coś z sobą zrobić. Ale w takim wypadku chyba każda wymówka jest dobra…
Jak najbardziej są jasne strony tego nurtu, tutaj w jednym z komentarzy nawet wspomniałam, że podoba mi się „body postive” w wydaniu „”Qmam kasze”. Kobita doskonale wie, co je, dba o zdrowie, dba o duszę, a że ma tu więcej, tam mniej (choć akurat nie mamy tu do czynienia z duża nadwagą czy coś)… Daje fajny sygnał – hej, ciało masz tylko jedno, drugiego raczej nie dostaniesz, więc kochaj je, dbaj o nie i się na nie nie złość, że jest takie, a nie inne 🙂 Swoją drogą to ciekawa sprawa, że dopiero teraz ten trend uderzył z tak dużą… Czytaj więcej »
Czyżby chodziło o *****? Bo mnie ta kobieta PRZERAŻA i jest idealnym przykładem jak użyć ody positive zle.
Tak Aga, dobrze się domyślasz… Przepraszam, ale „ocenzurowałam” nazwisko, bo nie chcę zwiększać jeszcze bardziej zasięgów tej pani, a obawiam się, że taki by był skutek. Jeszcze zanim przytoczyłam tę postać jako przykład negatywnego „body positive” sprawdziłam, czy aby na pewno nie odbieram jej zbyt pochopnie. Niestety jak ktoś do koktajlu na drugie śniadanie sypie tyle płatków owsianych, co ja zjadam w owsiance jako pierwszy posiłek (i robi różne inne tego typu zagrywki), to albo nie ma świadomości co robi, albo jest trochę ignorantem 🙂 Ja co prawda skupiłam się tu na zjawisku tzw. „obżarstwa”, ale gdybym pisała do wszystkich,… Czytaj więcej »
Nie ma problemu, ja nie mam oporów, żeby pisać o X bo widzę, co robi i robi krzywdę innym babką które o zgrozo ją naśladują wpędzając się w chorobę. Przerażające. A Qmam kaszę obczaję 🙂
Obawiam się, że „Qmam kasze” to profil nie do końca w Twoim guście, w moim z resztą też nie, ale jeśli bym miała wskazać jakiś wzór body positive godny naśladowania, to chyba właśnie ten 🙂
Bardzo podoba mi się chrzanienie kanonów, i bardzo do mnie trafia nie-chrzanienie zdrowia! Uważam, że należy o tym drugim wątku pamiętać i niekoniecznie zawsze je ze sobą łączyć.
Dokładnie… Co z tego, że kamienica ma piękną fasadę, jeśli w środku ruina… Z drugiej strony łatwiej wyremontować kamienicę, która w środku ma się całkiem nieźle, wystarczy tylko fasadę otynkować 🙂 Może to nie jest porównanie, które by nam przyszło do głowy jako pierwsze, ale myślę, że całkiem trafne 😉
W każdy poniedziałek, jak mantrę zaczynam, od dzisiaj!
Od dzisiaj rzucę żarcie, picie dobrego winka i siedzenie na dupie.
I nie ma tego dnia.
Medytacja, ile zjem? Joga i myślenie, czy lampka winka czeka ?
Trzeba dbać o swoje zdrowie i można leżeć płasko jak żaba,ale myśleć, co zrobić, aby nie przemienić się w ropuchę.
Nie chcę być top z dziubkiem na insta . Nie ma to jak selfie, masz tysiące szybko oddychających facetów, czy zdychajacych z rozpaczy 😉
Masz mieć zdrowie! Masz być sobą.Masz przestać myśleć, jak inni patrzą na Ciebie.
Fajny tekst!
Super komentarz! Niestety dostaję sygnały, że część osób odczytała ten wpis zupełnie w drugą stronę, jako wywieranie presji, że teraz, zaraz mają być chude, a wszystkie nieszczęścia tego świata to ich wina, bo się obżerały. Ja niestety nie jestem w stanie wytłumaczyć każdemu z osobna, że jak się jest „body positive”, to trzeba faktycznie szanować swoje ciało (nawet, jeśli jest go troszkę więcej, niż nam się wymarzyło), dbać o nie, a nie robić sobie wymówkę przy kolejnej porcji frytek. Bardzo mi się podoba szczególnie zakończenie Twojego komentarza! Nie przeglądajmy się w oczach sąsiadów, nie oceniajmy swojej wartości ilością lajków na… Czytaj więcej »
Niestety, zwłaszcza kobiety przeglądają się w innych oczach, nie facetów, tylko kobiet.A wiadomo, kobieta kobiecie kobietą. Siłownie,bieganie, joga i głodowanie, jakie to teraz modne.Media lansują młodość i patyczaki.Co się dziwić,że kobiety z rozpaczy zażerają się frytkami i popijają winem. Radzę właśnie przejrzeć się we własnym lustrze i własnych oczach.Nikt na nikim nie wywiera presji, jesteśmy sami kowalem swojego losu i ciała.Jeżeli to rujnujemy, to na własne życzenie 🙂
Jeszcze najgorzej, że przejmujemy się opinią osób, które w naszym życiu nie odgrywają kompletnie żadnej roli. Są nam kompletnie obce i patrzą tylko na opakowanie. Nie rozmyślają o nas wieczorami, nie zastanawiają się, czy może mamy i dwie fałdki, ale za to dobre serce. Nie obchodzi ich nasza historia. A to dlatego, że one nas zobaczą, może krzywo spojrzą, może nawet rzucą jakiś przytyk i pójdą dalej. Raczej nie roztrząsają tego tygodniami (w przeciwieństwie do nas samych), bo są zbyt zajęte sobą. I czas najwyższy nauczyć się tego samego – zająć się sobą, a nie tą wysoką blond szprychą, która… Czytaj więcej »
Jak w wielu tego typu ruchach, tak i w przypadku body positive, gdzieś po drodze, zgubiła się jego główna idea. I faktycznie, już od dawna, daje się zauważyć, że dla wielu, ciałopozytywność stała się dobrą wymówką. Jednak dla wielu innych, jest on ogromnym krokiem w kierunku samoakceptacji i pozbycia się kompleksów. Zwłaszcza dla tych osób, które bombardowane kanonami piękna, stworzonymi na potrzeby reklam, social mediów, etc., czują się źle ze swoim wyglądem, który się w te kanony nie wpisuje, choć oni o siebie dbają. Wiem, bo sama byłam po tej drugiej stronie, choć u mnie akurat, nie chodziło o wagę.… Czytaj więcej »
Nawet widuję ostatnio w TV (choć rzadko oglądam) reklamę, którą także by można było zbesztać, gdy rodzina podjeżdża autkiem zamówić fast-food, a kasjerka powtarza zamówienie wymieniając zamiast pozycji w menu choroby, których można się dorobić. Myślę, że taka dosadność da dużo więcej, niż jakiś kolejny udawany lekarz, który coś tam popierdzieli pod nosem, najlepiej niech jeszcze pogłaszcze po główce i poleci jakieś tabletki na objawy tego, że doprowadzamy swój organizm do katastrofy….
Zgadzam się. A tej reklamy nie widziałam, ale musi być mocna…
Brzydko mówiąc – nie pierdolą się w tańcu 😉 I dobrze, bo już przez natłok informacji i fake newsów jesteśmy tak znieczuleni na wszelkie ostrzeżenia, że inaczej chyba po prostu się nie da 😉
Otóż to 😉 Niestety świadomość w tej kwestii jest nadal bardzo niska, choć i tak jest lepiej, niż kilka lat temu 😉
Dodam jeszcze ciekawą historię, bo akurat się dobrze złożyło… Wymieniłam dzisiaj kilka zdań z zawodową dietetyczką. Justyna (znana w internetach jako „Owsiana”) wraz z kilkoma innymi dziewczynami robią kursy „Przedsiębiorczy dietetyk” dla ludzi ze swojej branży. Poruszyłyśmy temat tego, że niektórzy mogą to postrzegać jako strzał w stopę, bo pomagają swojej konkurencji, ale Justyna mi odpisała, że obecnie ponad połowa społeczeństwa w Polsce jest otyła, więc nie ma co się obawiać konkurencji. I teraz tak sobie wyobrażam, jak jasno widzimy otyłość np. u mieszkańców USA, jak chętnie oglądamy te telewizyjne show „Historie wielkiej wagi” czy inne pierdoły, w których pokazuje… Czytaj więcej »